Książka ta nie przedstawia miłości jako jednej z wielu emocji, lecz ukazuje ją jako sposób zaangażowania się człowieka w życie i relacje z innymi ludźmi. Traktuje jak wyuczaną sztukę. Autor skupia się najbardziej na miłości między kobieta i mężczyzną oraz na miłości rodzicielskiej, nie pomija jednak innych jej aspektów takich jak miłość do Boga, czy miłość braterska…
Miłość bez wątpienia jest sztuką. Fromm wyczula, by nie starać się pozyskać miłości, lecz by samemu pokochać. Media prezentują nam liczne modele idealnych uczuć, niestety maja mało wspólnego z rzeczywistymi relacjami miedzi ludźmi. Podstawowym błędem, jaki najczęściej popełniamy w rozumieniu tego uczucia jest to, iż staramy się wzbudzić uczucie u innych poprzez zmianę swojego wizerunku, nałożenie określonej, atrakcyjnej społecznie maski. Kolejnym problemem jest trudność znalezienia odpowiedniego obiektu. Powszechnie uważa się, że aby być szczęśliwym należy znaleźć sobie odpowiednią osobę, którą się pokocha i która pokocha nas, podczas, gdy źródło problemu tkwi w zdolności do pokochania, a nie w samym obiekcie. Owa niezdolność staje się często powodem konfliktów.
W czasach współczesnych, w dobie, w której przeważa ustrój kapitalistyczny, postrzeganie związków jako transakcji wymiennych jest na porządku dziennym. Partnerów traktuje się często jako towar, który nożna pozyskać, samemu posiadając pewne wartości wymienne. Sam proces zakochania porównuje się do handlu własnymi cechami, które wymienia się na pozytywne cechy drugiej osoby. Tak, więc błędnym jest szukanie miłości w wartościach innych. Należy raczej zacząć od samego siebie. Nauczyć się kochać innych, by później samemu zostać pokochanym. Jest to więc taka sama sztuka, jak gra na instrumencie muzycznym, malarstwo, czy taniec. Najpierw należy odkryć w sobie pewną zdolność, a następnie nauczyć wyrażać siebie poprzez nią.
Kolejnym błędem, tkwiącym w powszechnym przekonaniu, jest mylenie początkowego stanu zakochania z dojrzałą, stałą miłością. Wynikiem braku rozróżnienia tych dwóch form są liczne nieporozumienia między dwojgiem ludzi. Gdy dwoje ludzi zaczyna się sobą fascynować, pozwalają, by zmniejszył się między nimi dystans. Dążą do doznania jedności. Moment ten jest zazwyczaj przepełniony spontanicznością, radością i podnieceniem. Towarzyszą mu silne emocje, bardzo często interpretowanie jako miłość, którą niekoniecznie musza być. Tego rodzaju relacje są zazwyczaj niestałe. Gdy uczucie szaleństwa mija, zaczyna się dostrzegać wady partnera, a w codzienne życie wdziera się nuda i rozczarowanie.
Jedynym sposobem na uniknięcie niepowodzeń jest nauczenie się sztuki miłości poprzez poznanie teorii oraz opanowanie praktyki.
Fromm uzasadnia miłość jako lek na osamotnienie człowieka w świecie ludzi. Jako oderwany od natury, człowiek musi sam sobie radzić z przeciwnościami życia. Nie pomogą mu w tym instynkty, gdyż te w istocie ludzkiej są już szczątkowe. Jest jeszcze coś, co odróżnia człowieka od reszty przyrody. Posiada rozum i świadomość samego siebie. Prowadzi to do postrzegania świata poprzez pryzmat własnej osoby, do możliwości obserwacji własnych przeżyć wewnętrznych. Każdy z nas jest niepowtarzalną jednostką, różni się od wszystkich innych ludzi zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie. Ta odmienność powoduje jego osamotnienie. Poczucie to jest źródłem wstydu i poczucia winy. Wyzwala także niepokój. Jedyną drogą do przezwyciężenia samotności jest pozyskanie poczucia przynależności, jedności. Od momentu swojego powstania człowiek stara się przezwyciężyć swą samotność. Śledząc historie ludzkiego istnienia można zaobserwować kilka takich dróg. Zaraz po narodzinach nadal czujemy się zespoleni z ciałem matki. Poprzez bliskość z jej ciałem nie dotyka nas samotność. My i nasza matka stanowimy jedna osobę. W miarę dorastania zaczynamy coraz bardziej uświadamiać sobie własną odrębność, a tym samym samotność na świecie. Jedną z metod, jakie pomagają unicestwić tę samotność jest dążenie do osiągnięcia różnych stanów orgiastycznych. Substancje odurzające wywołują pewien rodzaj transu, w którym zapominamy o naszej odmienności. Już w pierwotnych społecznościach masowe odurzanie zapewniało poczucie zespolenia z grupą. Podczas odprawiania obrzędów religijnych plemiona razem oddawały się ekstazie. Wszelkiego rodzaju czynności wykonywane wspólnie prowadziły do poczucia jedności. Do dziś możemy zaobserwować podobne praktyki w wielu religiach. Wspólne modlenie się i odprawianie rytuałów religijnych, co prawda nie odurza, lecz doprowadza poszczególne jednostki do poczucia zatracenia się we wspólnocie. Religijne ceremoniały opierają się na wspólnym śpiewaniu pieśni, recytacji modlitw, tańcu lub wspólnym zapalaniu świec. Osoby biorące w nich udział zapominają o różnicach, jakie dzielą ich od reszty społeczeństwa. Osiągają stan wewnętrznej równowagi, która pełni rolę transu.
Także zaspokojenie seksualne pozwala zatrzeć ślad własnej samotności. Z obserwacji wynika, że po przeżyciu orgiastycznym człowiek na pewien czas ucieka od samotności. Może żyć nie cierpiąc. Niestety jest to stan chwilowy, który co jakiś czas narasta, by po ponownym zaspokojeniu znowu na krotko opaść. Jeżeli takie zabiegi są praktykowane wspólnie, nie wywołują niepokoju czy poczucia winy. W większości nie zastanawiamy się nad tym, po prostu co jakiś czas wprowadzamy się lub jesteśmy wprowadzani we swoisty trans. Postępowanie takie jest społecznie aprobowane, a nawet oczekiwane. Sprawa wygląda nieco inaczej, gdy jakaś jednostka żyje w środowisku, które nie praktykuje takich zabiegów, lub z jakiś powodów dany osobnik w nich nie uczestniczy. Bardzo często ucieka on w alkoholizm, narkomanie lub szuka częstych kontaktów seksualnych, by zaspokoić potrzebę przezwyciężenia własnej samotności. Zachowaniom takim wielokrotnie towarzyszą wyrzuty sumienia oraz poczucie winy, gdyż nie są one uznawane przez społeczeństwo.
Ponad to bardzo częstym rozwiązaniem jest dostosowanie się do grupy. Poprzez ujednolicenie ze społeczeństwem wzrasta nasze poczucie bezpieczeństwa i przynależności. We współczesnym społeczeństwie ludzie zapisują się do rozmaitych klubów czy organizacji, zaopatrują się w dużych hipermarketach, w których produkty są nastawione na masowa sprzedaż, ubierają się podobnie, a mimo to nie czują zatracenia, lecz przynależność. Czują się równi, a nie tacy sami, choć kwestią sporną byłoby obiektywne ocenienie ich stanów. Młodzi ludzie chodzący na koncerty, kibice skłonni zrobić wszystko dla barw swojego klubu sportowego, uczestniczący w meczach. To wszystko powoduje, że człowiek nie jest jednostką, lecz masą. To pomaga człowiekowi. Oszukuje sam siebie, zatraca by czuć się dobrze. Takie zespolenie z grupą poprzez dostosowanie się do niej ma łagodny charakter i powoduje rutynowanie postępowania, co w mniejszym stopniu pomaga uśpić niepokój wyobcowania. Jego jedyną zaletą jest stałość. Dany osobnik wciela się w grupę, staje się jej częścią i nigdy nie tarci z nią kontaktu.
Trzecim sposobem na przezwyciężenie samotności jest praca twórcza. Podstawową jej własnością jest to, że twórca planuje swoje dzieło, wykonuje je i cieszy się osiągniętymi przez siebie rezultatami. Pozwala to na zespolenie nie z innymi ludźmi, lecz z owocem własnego trudu. Owocami tymi może być wszystko. Zarówno dzieła malarskie, literackie, jak i wyleczeni pacjenci, wyhodowane zboże, czy wyprodukowane narzędzia. Jedynym warunkiem jest, by płynęły z człowieka, a nie z przymusowej działalności.
Wyżej wymienione metody walki człowieka z podstawowym problemem istnienia nie są pełne. Zapewniają tymczasowe lub złudne poczucie przynależności. Jedyna recepta na osiągnięcia szczęścia i przezwyciężenia uczucia wyobcowania jest zespolenie w miłości. Nie chodzi tu tylko o miłość między kobieta i mężczyzną. Jest ona jedną z kilku form tego samego uczucia. Dojrzała miłość wypełnia człowieka, sprawiając, że nie jest samotny. Zawsze, bowiem jest zarówno kochającą jak i kochana osobą, a to już nie tworzy z niej jednej osoby.
Miłość sama w sobie jest działaniem, polegającym na dawaniu siebie, przy równoczesnym zachowaniu własnej indywidualności. Nie pozwala na zatracenie się, lub całkowite uzależnienie od drugiej osoby. Fromm wymienia kilka cech nierozłącznie związanych z przezywaniem miłości. Są to troska, poczucie odpowiedzialności, poszanowanie oraz poznanie. Człowiek kochający troszczy się o drugiego człowieka, a także czuje się za niego odpowiedzialny. Pracuje, by druga osoba była zadowolona, zdrowa, szczęśliwa. To wszystko są przejawy prawdziwej miłości. Ponad to jest pełna szacunku dla tego, jaką osobą jest kochana istota. Nie pragnie dominować nad nią, zmieniać jeje w jakikolwiek sposób, lecz akceptuje ją w pełni. Ostatnią cechą jest poznanie. Aby w pełni szanować należy najpierw poznać osobę, wykazać swoje zainteresowanie jej osobowością, potrzebami i dążeniami. Poznanie to łączy się z chęcią poznania „tajemnicy człowieka”. W miłości pragnienie poznania zostaje zaspokojone w momencie zespolenia z kochaną istotą. Wydaje się, zatem konieczne obiektywne poznanie drugiego człowieka oraz samego siebie, by wyzbyć się wszelkich złudzeń i bez fałszywych ocen zespolić się w miłości. Poznanie człowieka i zespolenie się z nim może prowadzić do pełni szczęścia. Postawy te są od siebie bardzo zależne i warunkują psychiczne porozumienie.
Omawiając problem miłości trzeba napisać o biologicznych aspektach tego uczucia. Prócz czysto psychicznym wyplenianiu osamotnienia w społeczeństwie każdy człowiek dąży do zespolenia dwóch damsko-męskich biegunów. W wyniku ich zjednoczenia powstaje nowe życie jest, więc w człowieku jakaś siła, która stara się złączyć z płcią przeciwną. Taka siła tkwi w całym świecie przyrody i stanowi chyba najbardziej wrodzoną i niezależna cechę każdego człowieka. Nie chodzi tu jedynie o dążenie do zaspokojenia seksualnego. Bardziej o potrzebę przyciągnięcia do siebie przeciwieństwa w formie drugiej płci i osiągnięcie z nią jedności. Oczywiście charakter danej płci przenikają niektóre cechy płci przeciwnej, lecz mimo to fundamentalne właściwości są niezmienne. W wypadku patologii natężenia tych wyznaczników dochodzi u kobiet, które przejawiają osłabione cechy żeńskie, do masochistycznych lub zaborczych zachowań. Natomiast mężczyźni o porażonej męskości zastępują swoje braki nadmiernie podkreślając swą rolę w dziedzinie płci lub siły, co często prowadzi do sadyzmu.
Pierwszą osoba, jaką poznajemy przychodząc na świat jest nasza matka. Jest naszą rodzicielką. Przez długi okres niemowlęctwa stanowi cały nasz świat. Opiekuje się nami. Z początku dziecko nie odróżnia pokarmu i ciepła od osoby matki. Stanowią dla niego jedność. Dziecko postrzega otaczający świat przez pryzmat własnych potrzeb. W miarę dorastania dostrzega panująca wokół rzeczywistość. Widzi rzeczy takimi, jakie są, a nie według ich przydatności. Powoli odróżnia mleko i ciepło od matki. Uczy się różnicowania przedmiotów i zjawisk. Dostrzega, że jest kochany przez swoja matkę. Bez względu na to czy będzie płakał, czy się uśmiechał, czy będzie głodny, czy najedzony uczucie względem niego nie zmieni się. Mama kocha swoje dzieciątko za to, że jest i za to, czym jest. Jest jej dzieckiem. Nikt i nic nie zmieni tej miłości. Jest ona stała, nie można jej zdobyć ani utracić. Miłość macierzyńska jest przepełniona bezinteresownością. Do około ósmego roku życia dziecko nie umie jeszcze kochać. Po prostu czuje się kochanym i to wystarcza, sprawia radość i zadowolenie, ale nie wywołuje żadnych głębszych uczuć. Z czasem w dziecku rodzi się pragnienie, aby sparwiać przyjemność innym. Chce czuć, że może jakoś wpłynąć na miłość matki czy ojca. Ze stanu bycia kochanym, pragnie kochać. Rysuje, by dać rysunki matce, uczy się na pamięć wierszyka, czy piosenki, by przedstawić to rodzicom. Dopiero w wieku nastoletnim dziecko przezwycięża swój egocentryzm związany z własnymi potrzebami kochania i bycia kochanym. Jego zdolności w dziedzinie kochanie ewoluują w miłość dojrzałą. Przezwycięża własna samotność i skupia się na potrzebach innych.
Miłość do matki znacznie różni się od miłości do ojca. Jako niemowlę, dziecko całkowicie zależy od matki, nie dostrzegając istnienia ojca. Dopiero z czasem rozróżnia te dwie osoby i przejawia do nich zupełnie inny stosunek. Matczyna miłość nie wymaga od niego nic i nie jest uwarunkowana jego zachowaniem. Stosunek do ojca jest zupełnie odmienny. Ojciec nie ma powodów, dla których miał by kochać dziecko za sam fakt, że ono jest. Nawet, jeżeli z początku tak się dzieje, dziecko musi pracować, by utrzymać to uczucie. Poprzez swoje zachowanie może zadowolić ojca lub go do siebie zniechęcić. Ojciec symbolizuje system reguł, nakazów i obowiązków w świecie dziecka. Miłość taka jest oparta o posłuszeństwo i wypełnianie woli ojca. Ponad to ojciec jest tą osobą, która pokazuje dziecku otaczający świat, ucząc jak w nim żyć. Wymaga wiele, a sam w zamian oferuje poznanie otaczającej rzeczywistości. Te podstawowe różnice w miłowaniu rodziców są znaczące dla prawidłowego rozwoju emocjonalnego dziecka. Dojrzewając, człowiek dochodzi do momentu, w którym oddziela się od rodziców, samemu stając się dla siebie i ojcem i matką. W wyniku odpowiedniego wychowania zostało mu wpojone zarówno matczyne jak i ojcowskie sumienie. Stworzył je w oparciu o własną zdolność kochania i bycia kochanym przez swoich opiekunów. Nieodpowiednie rozłożenie pierwiastków matczynej miłości i ojcowskiej może prowadzić do wielu zaburzeń w dorosłym życiu. Jeśli człowiek wykształcił w sobie jedynie matczyny pryzmat miłości, może przejawiać skłonności do utraty własnego osądu, do nadmiernego podporządkowania, co przeszkadzałoby jemu i innym w poprawnym rozwoju. Sytuacja odwrotna może doprowadzić do szorstkości i nieludzkości w kontaktach z innymi ludźmi. Tak, więc przejście od przywiązania do matki do przywiązania do ojca oraz odpowiednia umiejętność kochania ich, a w rezultacie ostateczna synteza tych uczuć jest warunkiem prawidłowego rozwoju. Jego zakłócenia mogą przyczynić się do wywołania wielu neuroz.
Omówiłam już stosunek dziecka do obojga rodziców. Teraz podejmę temat szczegółowiej od strony matki, opisując jej stosunek do własnego dziecka. Uczucia matczyne cechuje odpowiedzialność i troska o swoje dziecko. Matka jest osobą, od której zależy życie jej dziecka. Musi ona o nie dbać, by zdrowo i prawidłowo się rozwijało. Prócz tego ma ona jeszcze jedno zadanie. Przekazuje ona dziecku, że życie jest dobre, że dobrze jest żyć. Jest to afirmacja istnienia jaką matka wpaja swojemu dziecku od momentu urodzenia, aż do osiągnięcia dojrzałości. Matka pokazuje dziecku, co jest dobre. Nie jest to łatwe zadanie. Wiele matek nie potrafi zapewnić swojemu dziecku tych dwóch aspektów swojej miłości. Łatwiej jest się opiekować dzieckiem, lecz by wpoić mu miłość do życia, matka sama musi być szczęśliwym człowiekiem, co niestety często nie ma miejsca. Każdy niepokój opiekunki przechodzi na jej dziecko, wywierając głęboki wpływ na kształtowanie się jego osobowości. Miłość między matką i jej dzieckiem jest z założenia nierówna. Jedna osoba jest w niej bezbronna, potrzebuje pomocy, z kolei ta druga tej pomocy udziela. To od niej zależy życie. Ze względu na bezinteresowność w macierzyńskim dbaniu o swoje dziecko uznaje się ten rodzaj miłości za najwyższy. Jest on bowiem całkowicie pozbawiony egoizmu.
Wydaje się jednak, że o wiele łatwiej jest matce kochać dziecko póki jest małe i bezbronne. Niemowlak potrzebuje opiekunki, lecz w miarę dorastania zaczyna dostrzegać innych ludzi, uczy się samemu sobie radzić w życiu. Miłować takie dziecko jest o wiele trudniej.
Bardzo często dochodzi do zjawiska zwanego narcyzmem miłości matczynej. Kobieta odczuwa swoje dziecko jako część siebie, wiec troskliwie się nim opiekuje. Zaślepienie dzieckiem może wynikać z jej narcyzmu. Inną postawa jest pragnienie władzy lub posiadania. Bezradne niemowlę całkowicie zaspokaja władcze i zaborcze instynkty kobiety. Najbardziej powszechnym zjawiskiem jest jednak potrzeba transcendencji. Kobieta wykracza poza sama siebie w swoim stosunku do dziecka. Miłość do człowieka, którego wydała na świat nadaje sens jej życiu. Jednakże dziecko z bezradnego malca przeobraża się w dorosła osobę, która musi się usamodzielnić. Musi opuścić rodzinę i nauczyć się sama dbać o własne bezpieczeństwo, sama zaspokajać swoje potrzeby. Moment odejścia dziecka jest najtrudniejszym do pogodzenia się przez matkę. Niektóre kobiety, nie dopuszczając do siebie myśli o samodzielności swojego dziecka nie tworzą mu optymalnych warunków do prawidłowego rozwoju. Taka matka nie myśli o dobru dziecka, lecz o własnych potrzebach. Prawdziwym sprawdzianem dla każdej matki jest moment odejścia dziecka, moment, w którym nie zawsze ta miłość pozostaje bezinteresowna.
Czysta, pozbawiona egoizmu, przepełniona troska i wyrozumiałością miłość matki do dziecka jest najdoskonalsza formą miłości jednego człowieka do drugiego.
Zupełnie inną miłością jest miłość między kobieta i mężczyzna. Miłość ta jest pragnieniem zespolenia się w jedności z drugim człowiekiem. Jej podstawową cechą jest wyłączność. Kocha się jedna, konkretną osobę, a nie, jak to może być w przypadku miłości matczynej, czy braterskiej, wiele osób. Miłuje człowieka, którego znam jak samego siebie, dla którego byłbym w stanie wszystko poświęcić, którego obdarowywanie i dbanie o szczęście sprawia mi czystą przyjemność. Ponad to akceptuję właśnie tę osobę za to, jaka jest. Można także ten stan interpretować, że kochając partnera kochamy w nim całą ludzkość, całą przyrodę, kochamy wszystko, co żywe, przy jednoczesnej możliwości zespolenia się jedynie z ta określona istota ludzka. Dzieje się tak, dlatego, że jako ludzkość wszyscy tworzymy Jedność. Kocham cię i przeżywam cię do głębi twojej istoty. Jest to mój akt woli, oddania tobie całego mojego życia. Fromm wyznaje miłość kobiety do mężczyzny jako miłość do wszystkich mężczyzn, zamkniętych w jednej osobie (i odwrotnie), dlatego uważa, że związek zawarty z osoba wybrana przez rodzinę może wytworzyć tak samo silne więzi emocjonalne jak zawarcie małżeństwa przez dwoje kochających się ludzi. Postrzega kobiety jako cząstki Ewy i mężczyzn jako cząstki Adama. Osobiście nie podzielam tego poglądu. Uważam, że skoro miłość ma opierać się na poszanowaniu i poznaniu, musimy najpierw doprowadzić do zaakceptowania drugiej osoby, za nim ja pokochamy. Wszakże nie każda przypadkowa kobieta będzie mogła poznać dogłębnie i zaakceptować każdego mężczyznę, tylko dlatego, że będzie musiała go poślubić. Nie jest obojętne, kim są dwie kochające się osoby. Fromm twierdzi, że zarówno pierwszy pogląd na miłość, mówiący o indywidualnym charakterze miłości, jak i ten dotyczący Jedności wszystkich ludzi jest prawdziwy, lecz ja zdecydowanie skłaniam się ku temu pierwszemu.
Nie należy mylić miłości erotycznej z pierwszym jej stadium, czyli zakochaniem. Jest to okres przepełniony euforią, szaleństwem, lecz nie stanowi prawdziwej, dojrzałej miłości.
W miarę poznawania i zakochiwania się w drugiej osobie zaczynamy znać ją tak dobrze jak samego siebie. Jest to bardzo fascynujące. Powoli chcemy przebywać coraz częściej z druga osobą, pragniemy zburzyć dzielące nas mosty. Dążymy do uzyskania jak największej bliskości zarówno na płaszczyźnie psychicznej jak i fizycznej, choć w prawdziwej miłości psychiczne poznanie ma największe znaczenie. Miłość może budzić pożądanie fizyczne, jednakże częstym zjawiskiem jest, że ludzie czując pociąg seksualny do drugiej osoby interpretują to jako miłość. Taka sytuacja na krótki czas tworzy związek, w którym mylnie postrzega się zażyłość miedzy dwojgiem ludzi. Niestety zazwyczaj trwają one o wiele krócej niż związki oparte na miłości. Co prawda zarówno w jednych jak i w drugim towarzyszy chęć zespolenia się w akcie seksualnym, lecz środek ciężkości, na którym relacje się opierają, jest gdzie indziej umiejscowiony. Układ, tworzący złudzenie miłości pozostawia dwie osoby tak samo obce, jak w momencie zapoznania, nie prowadząc do całkowitego ich zjednoczenia i wyzbycia się poczucia osamotnienia. Krótko mówiąc jedynie trwałą relacją między dwojgiem ludzi jest związek oparty o wzajemne poznanie i zaakceptowanie się dwóch osób, w wyniku czego dążą one do zjednoczenia w miłości.
Podstawę wszystkich innych typów miłości stanowi miłość braterska. Jest to kochanie wszystkich ludzi. Nie mając wyłączności na konkretne jednostki, jak to się dzieje w przypadku miłości erotycznej. Każdy, kto potrafi kochać kocha swoich braci i swoje siostry. Pragnie ich szczęścia, jest dla nich pełen poszanowania i zrozumienia. Osoba kochająca swych bliźnich przejawia pragnienie zjednoczenia się z wszystkimi ludźmi, potrzebuje ludzkiej solidarności. Fundamentem tego uczucia jest jedność i równość wszystkich ludzi. Skoro wszyscy mamy takie samo wnętrze, to różnice w umiejętnościach, poglądach czy wyglądzie nie powinny stać na przeszkodzie całkowitego miłowania się nawzajem. Powinniśmy patrzeć na wnętrze naszych bliskich, wtedy, odkrywając ich tożsamość, odkryjemy, że w gruncie rzeczy wiele nas łączy. Najczystszą formą miłości braterskiej jest kochanie człowieka obcego, bezradnego, który nie może się nam na nic przydać. Jeśli ofiarujemy swa pomoc osobie potrzebującej, która nie może nam się odwdzięczyć, lub nie oczekujemy, że to uczyni wtedy zaczyna rodzic się miłość do bliźniego.
Wszystkie wyżej wymienione formy miłości są społecznie aprobowane. Nikogo nie dziwi, że rodzice kochają swoje dziecko lub, że mąż kocha swoja żonę. Miłowanie innych jest bez wątpienia cnotą. Inaczej się dzieje, gdy my sami jesteśmy obiektem naszej miłości. Miłość samego siebie postrzegana jest jako synonim egoizmu, i jednocześnie niezdolność do kochania innych. Takie poglądy typowe są dla kultury zachodniej. Kochanie siebie to narcyzm, będący wielka wadą, dyskwalifikującą osobnika w bliższych kontaktach z innymi ludźmi. Ponad to uważa się, iż miłość własna i miłość do innych wzajemnie się wykluczają. Nie ma chyba bardziej błędnych poglądów w tej dziedzinie. Jeżeli kocham drugiego człowieka i jest to rzeczą dobrą, to kochając siebie także czynie dobrze, wszakże ja tez jestem człowiekiem. Dodatkowo, jeżeli potrafię kochać siebie, to potrafię kochać innych. Jeżeli człowiek potrafi kochać tylko innych, nie potrafi kochać w ogóle. Zakładając, że w miłości daje siebie drugiemu człowiekowi, jak mogę mu ofiarować coś, czego sam nie kocham? Szczęście, rozwój, afirmacja zycia mają swoje źródło we własnej miłości. Kochająca majtka nie może swemu dziecku wpoić miłości do życia, jeśli ona sama go nie miłuje. Z kolei egoizm jest zupełnie inną postawą. Nie kocham samego siebie, jako człowieka, którego szanuje, którym się opiekuje i którego szanuje takiego, jakim jest, lecz interesuje się wyłącznie sobą, wszystko chce mieć dla siebie i nie chce się dzielić ani sobą, ani żadna rzeczą jaka posiadam z innymi. Egoista patrzy na świat zewnętrzny oczami dziecka, którego zainteresowanie nie wychodzi poza przesłonę własnych potrzeb i korzyści. Jest poprzez to niezdolny do miłości. Zatem osoba kochająca samego siebie i egoista to zupełnie inne osoby. Egoiści nie tylko nie są zdolni kochać innych, ale i nie potrafią kochać samych siebie. Ich dążenie do zaspokajania jedynie własnych potrzeb wynika z niedostatecznej miłości samego siebie. Brak produktywności, czułości i miłości sprawia, że egoista dąży do czerpania zadowolenia z życia nie oglądając się na innych. Czuje się pusty i nieszczęśliwy. Rekompensuje sobie te uczucia nadmiernie dbając o siebie.
W kulturze wschodniej miłość samego siebie jest postrzegana jako nieodłączna część szczęśliwego życia. Zaletą jest oddawać się medytacji i wnikaniu we własne stany świadomości, przy jednoczesnym dostrzeganiu własnych zalet i wad, bowiem można wtedy pokochać samego siebie oraz otaczającą naturę. Zatem drogą do pokochania drugiego człowieka jest nauczyć się kochać samego siebie.
Wszystkie te rodzaje miłości wypływają z człowieka i skierowane są do człowieka. Zupełnie innym spojrzeniem na drogę człowieka do ucieczki przed osamotnieniem jest miłość do Boga. Stosunek człowieka do Boga jest różny w zależności od tego, do jakiego kręgu kulturowego dana osoba należy. We wszystkich religiach Bóstwo symbolizuje najwyższe dobro, wartości najbardziej upragnione. Znaczenie Boga zależy w od tego jak jest pojmowany przez człowieka, który wyznaje Jego istnienie. Obserwując dzieje religii na świecie można zaobserwować pewna prawidłowość. Na samych początkach istnienia ludzkości, człowiek żył razem z naturą. Zależał od niej. Dlatego też wielbił zwierzęta, rośliny i zjawiska przyrody, w których doszukiwał się pierwiastków boskich. Z czasem uwolnił się on od natury. Pojął, że może nad nią panować, zatem nie może ona stanowić istoty Boga. Wtedy obiektem kultu uczynił dzieło własnych rąk. W tym okresie człowiek modli się i czci figurki, bożki wyrabiane przez siebie. W późniejszym stadium człowiek przypisuje swoim bóstwom postać ludzką. Stało się to w momencie uświadomienia sobie przez niego, iż stanowi najważniejsze i dominujące stworzenie na ziemi. Dochodzi do rozwoju w sposobie kultywowania człowieka. Jeden dotyczy płci Boga, a drugi dojrzałości emocjonalnej człowieka, który kocha Boga.
W większości systemów religijnych początki stanowiła matriarchalna faza. Najwyższym Bóstwem była matka – symbol ziemi, natury. Bogini uosabiała cechy matczynej miłości. Stanowiła wszechogarniającą bezinteresowną opiekunkę, której miłość jest bezgraniczna. Dawała poczucie błogości i bezpieczeństwa. Wszyscy ludzie jako dzieci Matki Ziemi są równo kochani i bez względu na ich czyny takimi pozostaną. Jednak takie pojmowanie charakteru Boga uległo z czasem ewolucji. Rola matki ustąpiła ojcu. Religia weszła w fazę patriarchatu. Ten Bog jest wymagający. Stawia żądania i obowiązki. Wszystkim wiernym przekazuje wzorce określonego postępowania, które pozwoli utrzymać człowiekowi jJego miłość. Przejawia wszystkie cechy ojcowskiej miłości. Miłość do dziecka zależy od jego postepowania i podporządkowania się żądaniom ojca. Ponad to społeczeństwo nie jest już równe. Dochodzi do hierarchizacji. Każdy Bóg przyjmuje męską postać i jest podporządkowany najwyzszemu Bogowi lub tez wszyscy staja się Jedynym Bogiem Ojcem, sprawującym władzę nad swiatem. Człowiek nie może jednak żyć bez poczucia opieki i bezinteresownej miłości, toteż obecność Wielkiej Matki nie jest cakowicie wyeliminowana, choć schodzi na dalszy plan. Jest to postac Matki Boskiej w religii katolickiej, w judaizmie powraca w różnych prądach mistycyzmu, w hinduizmie jako bogini Kali itp. Jest to element pozwalający człowiekowi na wiarę, że miłość Boga jest łaską. Patriarchalny aspekt religii nakazuje kochać Boga jak ojca, który jest sprawiedliwy, który karze i nagradza, z kolei matriarchat karze mi wierzyć, że jestem kochany za to, że jestem na świecie i że nic nie jest w stanie tego zmienić, Matka nade mną czuwa…
Kolejnym czynnikiem decydującym o istocie miłości do Boga jest stopień dojrzałości osiągnięty przez człowieka. Rozwój ten można zaobserwować głównie w oparciu o patriarchalna fazę religii. W pierwszym stadium Bóg-Ojciec jest despota, jest zazdrosny o człowieka, którego sam stworzył i z którym może zrobić, co zechce. W kolejnym stadium Bóg przechodzi przeobrażenie. Zaczyna zawierac różne przymierza z człowiekiem, staje się sprawiedliwy, mądry, pełen miłości i prawdy. Równoczesnie przestaje być postrzegany jako osoba, a staje się uosobieniem swoich cech. Bóg jest sprawiedliwością, jest symbolem, ale nie ma ani twarzy ani imienia. Bóg jest nieskończony, nieograniczony i wszechobecny. Nie może mieć imienia, gdyż to określałoby go jakoś, stanowiło nazwę rzeczy jaką jest. Zakaz tworzenia wizerunków Boga, nadawania mu imion jest sposobem na uwolnienie człowieka od myśli, że Bóg jest osobą, ojcem. Posunięto się dalej. Bogu nie wolno było przypisywac jakichkolwiek cech pozytywnych, gdyż wskazywałby to na jego osobowość, której z założenia mieć nie może. Za to wiedze o Bogu mogło powiększać doszukiwanie się cech jakich Bóg nie posiada. Można było stwierdzić, że Bóg nie jest niesprawiedliwy, a to już nie to samo co powiedzieć, że Bóg jest sprawiedliwy. Prowadzi to do jednego stwierdzenia, a mianowicie, że Bog istnieje, ale nie należy o nim w ogóle mówić, wtedy stanie się niewyrażalnym Jedynym, którego będzie można czcić z należytym szacunkiem. Ponad to Bóg jest mną, bo jestem człowiekiem. Ta ewolucja w pojmowaniu Boga wiąże się z poczuciem człowieka, że jest dzieckiem, ograniczonym, nie mogącym zdać sobie sprawy z własnej małości, że jest coś ponad nim, co czuwa. Większość ludzi cały czas domaga się bóstwa, które pośpieszy z pomocą, gdy coś nie wyjdzie. Nie są w stanie się usamodzielnić. Jak tlenu potrzebują świadomości, że jest Ktoś, komu należy się podporządkować, o którego miłość trzeba zabiegać.
Bóg jest zupełnie inaczej postrzegany w kulturze Zachodniej i Wschodniej. Chodzi tu głównie o kategorie logiczne. Arystotelesowska logika opierając się na prawie identyczności. Najogólniej zakłada ono, iż „jest niemożliwe, by w tym samym czasie dana rzecz należała i nie należała do tej samej rzeczy w tym samym zakresie.” X nie może jednocześnie być i nie być A. Przeciwieństwem takiego rozumowania jest logika paradoksalna. Zakłada ona, że A i nie A mogą być jednocześnie X. Była ona podstawą rozumowania w kulturach hinduskiej i chińskiej. Konsekwencją tego drugiego pogądu jest konieczność nie wymieniania imienia Najwyższego oraz nie mówienie o Nim. Najwyższej istoty nie da się uchwycic w myślach ani w słowach, a jednak niezaprzeczalnie może ona istnieć. Harmonia Boga jest oparta na wielu sprzecznościach. Bóg wykracza poza sferę ludzkich zmysolów, jest poza zasięgiem jego poznania. Może być czymś i w tej samej chwili tym nie być. Człowiek może postrzegać Boga jedynie poprzez sprzeczności. Zrezygnowano z poznawania Boga na drodze myśli, na rzecz aktów jedności z Bogiem. Tylko słuszne działanie, odpowiednie życie może spowodować zjednoczenie ze Stwórcą. Taki punkt widzenia prowadzi do szerokiej tolerancji wobec innych oraz skupia się na samodoskonaleniu człowieka, aniżeli tworzeniu teorii na temat Boga. Zachodnie podejście zakłada, że Bóg albo czymś konkretnym jest, albo nie jest i nie można tego podważyć. Do jego poznania wystarczają myśli człowieka i jego wiara. Znacznie mniejsza wagę przywiązywano do działania i kontemplacji, prowadzącej do zjednoczenia z Bogiem. Stworzono liczne „prawa boskie”, na temat których do dziś toczą się spory. System rozumowania w zachodnich rejonach świata doprowadził do powstawania dogmatów i rozwoju nauki.
Zatem różnice kulturowe pozostawiły trwały ślad na pojmowaniu Boga przez człowieka. Ludzie czują się samotni, a więc chcą czuć się kochani przez kogoś jeszcze. Uosabiają w Bogu cechy swoich rodziców, do których mogą się zwracać o pomoc. Mimo wyraźnych dominacji osoby ojca w sposobie ujęcia Boga, pierwiastki matczynej miłości są obecne. Miłości do Boga nie można rozdzielić od miłości do własnych rodziców. Podczas, gdy dziecko dojrzewając usamodzielnia się i odchodzi z rodzinnego domu, nie potrafi się oddzielić od Boga. Jest on obecny w jego życiu, nawet, jeśli osoba nie zdaje sobie z tego sprawy. Każdy lubi się czuć małą istota, która jest bezinteresownie kochana (podstawowa cecha matriarchalnej religii) oraz czuć nad sobą ojca, który uosabia reguły i pomaga w razie kłopotów. Sposób miłości Boga odpowiada zdolności człowieka do kochania drugiego człowieka. Zależy od jego dojrzałości, gdyż tak naprawdę człowiek w swojej wierze przechodzi przez wszystkie stadia rozwojowe, dlatego często zatrzymuje się na jednym z nich i nie jest w stanie osiągnąć jedności z Bogiem.
Omówione rodzaje miłości są głęboko zakorzenione w każdym człowieku i wystarczy je odkryć w sobie, by nauczyć się prawdziwie kochać. Niestety we współczesnym świecie pojęcie miłości zostaje zastąpione przez różne jej pseudoformy. Zdolność człowieka do dojrzałego przeżywania miłości zależy w dużej mierze od uwarunkowań społecznych. Może on nigdy nie nauczyć się tej sztuki, lub mylnie zinterpretować jej istnienie. W zachodnim świecie kapitalistycznym, opierającym się na zasadach wolnego rynku, który reguluje stosunki ekonomiczne, wszelkie wartości sa postrzegane jako wymienne. Jeżeli jakaś rzecz nie ma wartości wymiennej, jest bezużyteczna i nie warto na nią zwracać uwagi lub tez należy ją zniszczyć. W miarę rozwoju tego ustroju inicjatywa przesunęła się z jednostki, zarządzającej własnymi wartościami i praca , na biurokrację, która zarządza jednostką. Człowiek staje się pracownikiem i zarazem konsumentem, który napędza koło przemysłu. Łatwo takiego człowieka nakłonić do zakupu odpowiedniego produktu, gdyż jego potrzeby za zestandaryzowane i nietrudne do przewidzenia. Wynikiem tego jest coraz większe wyobcowanie się człowieka, który odsunął się od swoich bliźnich, od natury, który stanowi towar. Mimo złudzenia, że żyje się w grupie współczesny człowiek bardziej cierpi z powodu swojej samotności, niż to było niegdyś. Bezustannie szuka on szczęścia i znajduje je w chwilowym zabawieniu się. Tworzy to złudzenie życia pełnego wrażeń i radości, a tak naprawdę jest żałosnym kołem ratunkowym przed samotnością. Człowiek ma nadzieje na cos niekonkretnego, pochłania otaczający świat, pozostając wiecznie niezaspokojonym i niezadowolonym. Smutna rzeczą jest, ze miłość jest postrzegana jako ucieczka od takiego stanu, lecz niepoprawnie przezywana jeszcze bardziej go pogłębia. Filmy, piosenki w radiu, książki przedstawiają nam schematy odpowiednich partnerów. Zdradzają gotowe przepisy na udany związek, choć zazwyczaj ma on mało wspólnego z prawdziwą miłością. Zamiast uczucia staje się ona ucieczka od samotności. Małżeństwo jest postrzegane jako idealnie funkcjonujący zespół, a przecież nie chodzi o to, by dwoje ludzi współpracowało ze sobą, ale by się kochało. Proponowany model związku opiera się na cechach każdego z partnerów. Jeśli chcemy znaleźć miłość musimy szukać określonych cech u obiektu, takich jak na przykład tolerancja, zaradność, atrakcyjność fizyczna, dobra pozycja społeczna itp. To może nam zapewnić szczęście w miłości, ale pod warunkiem, że my sami będziemy mogli wymienić własne zalety. Zupełnie jak towar. Niestety zapewni to jeszcze większe odseparowanie się człowieka od społeczeństwa, aniżeli życie w samotności. Inną recepta podawaną często na nieudane życie partnerskie jest „dobranie się „ pod względem seksualnym. Uważa się, że szczęście w pożyciu seksualnym zapewni miłość i udany związek. Tu również ludzkość jest w błędzie. Owszem zaspokojenie seksualne partnerów w związku jest sprawą ważną, ale nie dominującą i znajomość odpowiednich technik w tej dziedzinie nie stworzy podstaw do udanego, trwałego związku.