Kim byłaby Holly – kultowa postać ze „Śniadania u Tiffany’ ego” wykreowana przez Audrey Hepburn bez swojej małej czarnej? Czy wyobrażamy sobie „Słomianego Wdowca” bez białej, zwiewnej sukienki, w której Marylin Monroe odgrywała słynną scenę nad wentylacją metra, stających się jedną z tych najbardziej charakterystycznych w historii kina? A co z Kopciuszkiem w przepięknej, błękitnej sukni z bufiastymi rękawami, gubiącej szklany pantofelek na schodach? Która mała dziewczynka, nie chciała być na jej miejscu?
Sukienka– wydawało by się zwykły element garderoby, którą każda kobieta ma w swojej szafie. Co sprawia, że nadajemy jej tak wielką wagę w najważniejszych momentach w życiu – począwszy od pierwszej komunii, przez bal studniówkowy, aż po ślub? W telewizji pojawia się obecnie niezliczona liczba programów, w których przejęte przyszłe panny młode, wraz z całymi rodzinami, wybierają tę jedyną i niepowtarzalną suknię, w której wypowiedzą sakramentalne TAK.
Muszę przyznać, że jako mała dziewczynka, nie znosiłam sukienek. Byłam typem chłopczycy, biegającej całymi dniami z kolegami za piłką, na ostatnim miejscu stawiającą wygląd. Najbardziej liczyła się dla mnie wygoda i dobra zabawa od rana do wieczora. Nie rozumiałam moich koleżanek, chwalących się coraz to nowszymi sukienkami, pełnymi różu i świecidełek. Im starsza się stawałam, dojrzewałam, zmieniałam się – zarówno fizycznie, jak i mentalnie- zaczęłam otwierać się na bardziej kobiece kreacje. Podpatrywałam w magazynach, jak na milion sposobów można nosić sukienki o przeróżnych krojach tak, aby czuć się w nich dobrze. Przez te lata, na pewno jedno się nie zmieniło – wygoda i poczucie komfortu. Znam siebie i swoją wartość, wiem jakich rzeczy nigdy nie założę – obcisłych sukienek z wyciętym dekoltem i obcisłą talią. To zwyczajnie do mnie nie pasuje.
Cieszę się, gdy na stronach internetowych widzę coraz to nowsze, a jednocześnie klasyczne propozycje sukienek, w których widziałabym siebie na co dzień. Nie ogranicza mnie też rozmiar – nawet gdybym była 20 kilogramów cięższa i tak bym znalazła coś dla siebie. Oczywiście, mam takie dni, kiedy z ochotą wskakuję w seksowną kreację i pędzę ze znajomymi w miasto. Odruchowo zmieniam zachowanie – nagle przypominam sobie, że jestem kobietą. Inaczej się poruszam, czuję się damą. Fajnie czasem zaszaleć przez jeden wieczór, poczuć się kimś innym – Holly ze „Śniadania u Tiffany’ ego”, a może tytułową „Gildą” dumnie zrzucającą słynną, czarną rękawiczkę. W końcu kobieta zmienną jest.